Pozwól, że przedstawię Ci Martę!
Marta ma 35 lat i jedno wielkie marzenie: znowu chciałaby zobaczyć wymarzone 65 kg na łazienkowej wadze. Tylko jakoś jej nie wychodzi, a przecież próbowała już wszystkiego...
Najpierw zaczęła od postu Dąbrowskiej. Poszła do warzywniaka. Kupiła wszystkie warzywa, poza ziemniakami... Kiedy wychodziła ze sklepiku, czuła się, jakby w zakupowej torbie niosła swoje nowe, lepsze życie. W domu od razu zabrała się do gotowania. Na pierwszy rzut poszło leczo, potem zupa kapuściana. Marta udawała, że jej smakuje. Ale po trzech dniach przestało. Do tego, jej brzuch dawał o sobie znać głośnym burczeniem. Aż jej było wstyd przed kolegami w pracy. Czwartego dnia już nie wytrzymała i na przerwie poszła kupić sobie bagietkę. W końcu coś jej się za tę silną wolę należało...
Potem Marta próbowała z dietą Dukana. Zrobiła zapasy twarogu i zabrała się za pieczenie własnych bułeczek. Nawet nie smakowały tak źle, chociaż daleko było im do chrupiącej bagietki... Przez cały tydzień Marta dzielnie trzymała się diety. Aż do soboty, kiedy wybrała się na imieniny wujka Stefana. Tam się zaczęło częstowanie makowcem, sernikiem, rurkami z kremem. Uległa. W końcu coś jej się za tę silną wolę należało...
Na koniec Marta wybrała dietę kopenhaską. Kubek kawy z kostką cukru na śniadanie do niej nie przemawiał. Zawsze słyszała, że śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia, ale postanowiła zaryzykować. Po pięciu dniach zasłabła w pracy. Koledzy wezwali karetkę pogotowia. Martę dostała kroplówkę z glukozą i od razu poczuła się lepiej. Odechciało jej się odchudzania. Przynajmniej na jakiś czas...